Co widzą cyborgi kiedy zamkną oczy? Na to pytanie znajdziecie odpowiedź w filmie Eva. Nie słyszeliście o nim? Do niedawna ja też nie wiedziałem o jego istnieniu i żałuję, że nie znalazłem go wcześniej.

Data dodania: 2017-03-17

Wyświetleń: 942

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

RECENZJA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Eva to produkcja z 2011 r., rodem z półwyspu iberyjskiego. Fabuła filmu przenosi nas do 2041 r. Utalentowany naukowiec Alex Garland po dekadzie tułaczki po świecie, powraca do rodzimego miasta by wykonać zlecenie dla uniwersytetu, na którym niegdyś pracował. Chodzi o stworzenie oprogramowania emocjonalnego dla robota, a w zasadzie cyborga-dziecka. W przedsięwzięcie zamieszana jest również Eva, dziesięcioletnia córka Lany – dawnej miłości, jak i współpracownicy Alexa, związanej teraz z jego bratem, Davidem.

Aby stworzyć idealny soft Alex potrzebuje modelu. Wzorca zachowań dzieciaka z krwi i kości. Tak się składa, że wyśrubowane kryteria spełnia jedynie wspomniana Eva. Mężczyzna zaprzyjaźnia się z dziewczynką, co pośrednio przyczynia się do zbliżenia również z jej matką i skutkuje galimatiasem emocji. Ponadto zaimplementowanie nowych uczuć robodziecku nastręcza pewne problemy. O ile latorośl po chwili histerii jest w stanie sobie odpuścić pod wpływem pewnych bodźców (wychowaniu bezstresowemu mówimy stanowcze nie), o tyle ugłaskanie maszyny nie jest już takie proste. Alex zaczyna mieć wątpliwości, czy powinien doprowadzić swój projekt do końca.

Eva to dziwny film. Z jednej strony dostajemy trochę obyczajówki, delikatnego romansidła, komedii, a z drugiej otrzymujemy solidne kino science-fiction z motywem uczłowieczenia maszyny. Różnorakie wątki przeplatają się ze sobą ze smakiem, nie powodując frustracji przy skakaniu z kwiatka na kwiatek. Momentami jest wzruszająco, chwilami groźnie, ale zawsze ciekawie.

Zarówno muzyka, ujęcia, jak i scenariusz tworzą spójną całość. Dopełnieniem tego połączenia są piękne wręcz efekty specjalne. Nic krzykliwego co prawda, ale robią wrażenie. Przykładowo projektowanie procesora uczuć to wizualny odjazd, a robokota chcielibyście mieć we własnym domu. Mocną stroną Evy jest skrypt. Fabuła ciekawie się rozkręca, nabiera tempa by pod koniec zaatakować zwrotami i wyjaśnieniem kilku wątków. Laury należą się również dziewczynce wcielającej się w Evę. Małolata świetnie się spisała (nie jak ta, która grała Ciri w serialu Wiedźmin) jako naprawdę nieszablonowy dzieciak.

Co drażniło mnie w Evie to dysonans między wyglądem świata 2041 r., a technologiami tam obecnymi. Skoro spotykamy megazaawansowane cyborgi, robokoty, to czemu miasteczko wygląda jakby czas zatrzymał się tam teraz, jeśli nie 10 lat temu? Po ulicach jeżdżą rzęchy, kamienice jakieś takie szare, nie uświadczymy ani jednego neonu, pstrokatych reklam na każdym budynku i wehikule czy dziwnej mody. Kompletnie nie czuć futuryzmu w otoczeniu. Jedynie główny wątek mocno odstaje od zwyczajnej, dobrze nam znanej codzienności.

Zasiadając do oglądania Evy nie spodziewajcie się takiej ilości akcji jak w Ja, robot. Nie znajdziecie tu też metafizycznego bełkotu i filozoficznych rozkmin o duchu w maszynie. Jest bardziej przyziemnie mimo odjechanego głównego motywu. No i jeśli macie ochotę na coś wesołego, Evę sobie odpuśćcie. Potrafi zagrać na emocjach i wywołać skwaszoną minę.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena