W polskim kalendarzu 23 dzień sierpnia jest datą ważną. Może nawet najważniejszą w naszej nowożytnej i współczesnej historii. Na tyle w każdym razie znaczącą, że jej symbolikę powinien rozpoznawać każdy Polak, ale nierozpoznaną, co sprawdziłem rozpytując wśród studentów europeistyki Uniwersytetu Warszawskiego.

Data dodania: 2014-08-28

Wyświetleń: 1533

Przedrukowań: 0

Głosy dodatnie: 0

Głosy ujemne: 0

WIEDZA

0 Ocena

Licencja: Creative Commons

Przedwiośnie niemieckiej Europy wypada w sierpniu

Właśnie 23 sierpnia 1939 roku doszło do wydarzenia, które wówczas nie było jeszcze szeroko znane, a dla wielu jeszcze kilka miesięcy, ba nawet tygodni wcześniej, wprost niewyobrażalne. III Rzesza Niemiecka Adolfa Hitlera podpisała porozumienie ze Związkiem Sowieckim Józefa Stalina. Reżimy, które chwilę wcześniej gotowe były eksterminować się wzajemnie i toczyły ze sobą walkę poprzez swych sojuszników w Hiszpanii, porozumiały się. Porozumienie to umożliwiło Hitlerowi agresję przeciw Rzeczpospolitej. Jest wielce prawdopodobne, że bez niego Niemcy wojny z Polską by nie rozpoczęły. Dzięki niemu już trzy dni później Wehrmacht był gotowy do ataku. To, że atak ów przesunięto o pięć kolejnych dni, nastąpiło wskutek udzielenia Polsce gwarancji przez Wielką Brytanię, co być może na tyle zaskoczyło Hitlera, że zdecydował się odczekać kilka dni, by zobaczyć, co za tymi gwarancjami stoi…, ale już 1 września Polacy dowiedzieli się, że chyba nie ważą tyle, co pakt Ribbentrop-Mołotow.

Wówczas, 23 sierpnia 1939 roku, nieliczni wiedzieli, że jawnemu porozumieniu sowiecko-hitlerowskiemu towarzyszy tajny protokół, który stanowił o podziale Polski i stref wpływów w tej części Europy miedzy układającymi się stronami. 28 września wymagał on od stron umowy niewielkich modyfikacji, ale to już inna opowieść.

Wspominamy o tym smutnym dla nas i naszych przodków wydarzeniu nie tylko z racji kolejnej rocznicy, ale przede wszystkim dlatego, że w tym roku o tej dacie przypomniała nam spadkobierczyni jednego z ówczesnych sygnatariuszy, kanclerz Niemiec, Aniela Merkel. Właśnie 23 sierpnia 2014 roku rozpoczęła ona swą wizytę za naszą południowo-wschodnią granicą, na Ukrainie…

Co się w tej chwili dzieje na Ukrainie, co próbowali i próbują tam załatwić polscy politycy, jakie było do tej pory zachowanie Niemiec i zwasalizowanej przez nich i przez własną lewicę Francji wobec tych wydarzeń – wiemy, ale nad datą wizyty pani kanclerz nie możemy przejść do porządku dziennego także z tego powodu, że Aniela Merkel ponad wszelką wątpliwość wie, jakie skojarzenia 23 sierpnia może obudzić w Polskich głowach. Wie tym bardziej, że przypomniał o rocznicy zawarcia paktu przewodniczący Bundestagu, p. Norbert Lammert. Pani kanclerz daje nam więc swą wizytą na Ukrainie do zrozumienia, że polityka, jaką zdają się prowadzić niektórzy polscy politycy wobec konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, jej się nie podoba, a przede wszystkim, że chce go zakończyć zgodnie z interesem własnym i swego strategicznego partnera. Nie podoba się tak bardzo, że zdecydowała się świadomie obudzić wspomniane skojarzenia.

Chcę jednak zwrócić uwagę na inny aspekt tej wizyty. Otóż wydaje on się ważniejszy niż skojarzenia historyczne, choć pozostaje z nimi w związku. Jak wiemy, Niemcy przyprawiały Europejczyków o ból głowy od swego zjednoczenia w drugiej połowie XIX wieku, a od zwycięstwa najpierw nad Austrią (1866), a później nad Francją (1870) był to już ból permanentny i nasilający się, który w pierwszej połowie XX wieku objawił się dwukrotnie paroksyzmem, który omal nie zakończył się zgonem Europy. Najpierw w roku 1914, a później właśnie we wspomnianym na wstępie roku 1939. Obie wojny wymagały skupienia przeważającej części świata przeciwko Niemcom i dopiero to skupienie doprowadziło do ich pokonania. Klęska Niemiec, która nastąpiła w 1945 roku, przez wielu widziana była jako definitywne pozbycie się męczącego Europejczyków bólu głowy, choć dzięki Bogu byli i tacy, którzy rozumiejąc, że tak czy inaczej, prędzej czy później, on znów powróci wraz z odbudową Niemiec, próbowali go leczyć inaczej niż przez eliminację Niemiec, ich podział czy nawet – bo i takie były pomysły – eksterminację na wzór tej, jaką Niemcy zgotowali Polakom czy Białorusinom, a szczególnie Żydom. Znów odżyła myśl o zjednoczeniu Europy, o zaprzęgnięciu Niemiec i ich ogromnego potencjału społeczno-gospodarczego i kulturowego w europejski rydwan, ale na warunkach średnich i mniejszych narodów Europy, a nie na warunkach Niemiec. Myśl o zjednoczeniu Europy nie opuściła Europejczyków ani wskutek rewolucji francuskiej, ani wojen napoleońskich, ani rozwoju ruchów nacjonalistycznych. Wciąż pamiętano o tym, że w czasach przedrewolucyjnych, ale też przedreformacyjnych Europa stanowiła jeśli nawet nie jedność polityczną, to przynajmniej jedność kulturową. Próbowano nawiązać do Christianitas jako podstawy kultury europejskiej, do idei zachodniego cesarstwa rzymskiego – oczywiście w zmienionych realiach kulturowych i cywilizacyjnych.

Projekty odnowienia jakiejś formy unii europejskiej, przywrócenia Europie jedności były podyktowane zarówno tęsknotą do utraconej i idealizowanej często jedności Europy średniowiecznej, jak i – wydaje się, że przede wszystkim - strachem przed Niemcami, o których wiadomo było powszechnie, że: „Prusy to nie państwo, które posiada armię — to armia, która stworzyła naród”, i kolejną, zainicjowaną przez nich wojną, a także potrzebą odpowiedzi „białego chrześcijanina” na wyzwania cywilizacyjne, o których głośno zaczynało być już przed II wojną światową, a które nazywały się, podobnie jak dziś, Chiny, Indie, Japonia, Arabowie i ZSRS/Rosja... Wzorem zaś były dla niektórych Stany Zjednoczone, bez których „powrotu” na kontynent ich przodków zwycięstwa nad Niemcami byłyby dużo kosztowniejsze, o ile w ogóle możliwe.

O zjednoczeniu Europy myśleli też Polacy. Swe własne państwo utracili w końcu XVIII wieku i odtąd coraz rzadsza była wiara w możliwość odzyskania go własnymi siłami, częstsza zaś myśl o odzyskaniu niepodległości, dzięki sprzyjającemu układowi stosunków europejskich i zabezpieczeniu jej w przyszłości także przez sprzyjające ułożenie polityczne Europy. Przykładem może być choćby konstytucja zjednoczonej Europy, napisana w 1831 roku przez Wojciecha Jastrzębowskiego. Projekt naiwny i utopijny, był jednak w jakimś stopniu wyrazem duszy polskiej, przyzwyczajonej do rozwiązywania problemów w sposób pokojowy (współcześnie przyjęło to karykaturalny wyraz w zamiataniu problemów pod dywan). Tę skłonność duszy polskiej, w jej oryginalnym, godnym pochwały i propagowania, a nie karykaturalnym, wyrazie, zauważył w latach 30. XX wieku Hermann Rauschning, polityk niemiecki, prezydent Senatu Wolnego Miasta Gdańska, członek NSDAP, a po 1936 roku emigrant polityczny w USA, który w Rewolucji nihilizmu zauważył, że w Europie są tylko dwie wielkie idee polityczne: niemiecka i polska, przy czym polska, jako bardziej uniwersalna i humanistyczna, musi w końcu zwyciężyć… Owe dwie idee to „niemiecka idea siły i polska idea dobrowolnej unii między narodami wyrażona w słynnym zdaniu: »wolni z wolnymi — równi z równymi«”.

Źródłem tej polskiej idei były zarówno doświadczenia wielusetletniej unii polsko-litewskiej, jak i na poziomie podstawowym, a więc dużo głębszym, bo bez niego ta historyczna unia nie mogłaby zaistnieć, nasycenie kultury polskiej pierwiastkiem chrześcijańskim. Jak pisze Jerzy Braun, „gdy schizma wschodnia rozdarła Europę na dwa światy duchowe, a plemiona słowiańskie między Łabą i Odrą kruszyły się pod naporem germańskiej „woli mocy”, owej „wściekłej żądzy świeckiego panowania”, o której mówi Friedrich Wilhelm Foerster — tu nad Wisłą i Wartą, w nadgoplańskim Gnieźnie powstawał nieoczekiwanie nowy ośrodek czystej cywilizacji chrześcijańskiej w katolickim rynsztunku dogmatycznym i moralno–prawnym, który miał przetrwać 1000 lat; mimo fatalnego położenia geograficznego i straszliwych burz dziejowych, odrzucał on z intuicyjną odrazą i szaleńczym nieraz uporem wszystkie inspiracje obcych doktryn i wzorców cywilizacyjnych, które chciały wypaczyć ten kardynalny stosunek podstawowych elementów cywilizacji chrześcijańskiej”.

Media w Polsce dziwnie komentują wizytę pani kanclerz na Ukrainie. Można przeczytać, że wizyta ta rozpoczęła się 23 sierpnia, który jest dniem niepodległości na Ukrainie. Tymczasem Ukraina święto niepodległości obchodzi 24 sierpnia. Szczegół - powie ktoś, ale tak się składa, że w tej części Europy, może i w całej ciasnej Europie, szczegóły ważą więcej niż gdzie indziej. Nieprzypadkowo zatem Pani kanclerz rozpoczyna 23 sierpnia, nieprzypadkowo tutejsze media utożsamiają 23 z 24 sierpnia. Ktoś nie chce dopuścić do obudzenia się w polskich głowach historycznych skojarzeń…

Jednak się obudziły. Jak wykazaliśmy, jest mało prawdopodobne, by kanclerz przypadkiem wybrała na dzień wizyty w Kijowie właśnie 23 sierpnia. Wybrała go po to, by przypomnieć nie pozostawiając wątpliwości, że „rozgrywającym” tutaj są Niemcy, a już na pewno nie pozwolą, by im ktoś z Polski mieszał, bo Polska jest „ich”. Pora na wniosek wynikający z naszych krótkich i nieco chaotycznych rozważań. 23 sierpnia to już nie tylko historyczna data zawarcia paktu Hitler-Stalin, od tego roku to także data klęski projektu europeizacji Niemiec. Okazało się, że Europa jako wspólnota nie zaistniała. Nie zaistniała jako wspólnota „równych z równymi” i „wolnych z wolnymi”. Wizyta pani kanclerz, odbyta w tak symbolicznym dniu, wskazuje, że odtąd będziemy budowali Europę na rozkaz i zgodnie z interesami Niemiec. Że będzie to niemiecka Europa. Jakie będzie w niej miejsce Polaków i ich kultury, o ile jeszcze reprezentują swoją odrębną, chrześcijańską i katolicką kulturę? A jeśli tak, jeśli wciąż jeszcze są odrębnym narodem w sensie kulturowym, to czy powinni już odczuwać nasilający się ból głowy?

PS. Cytaty za: T. Sikorski, M. Kulesza, „Niezłomni w epoce fałszywych proroków. Środowisko Tygodnika Warszawskiego 1945-1948”.

Licencja: Creative Commons
0 Ocena